W roku 1830, kiedy w Polsce mieliśmy małe zamieszanie z powodu krytyki wyrażonej przez Papieża Grzegorza XVI, który miał do nas pretensję za spuszczenie srogiego łupnia żołdakom cara Mikołaja I, w USA pojawiła się drukiem po raz pierwszy Księga Mormona.

Autorem (tudzież duchowo natchnionym prorokiem wybranym do przetłumaczenia jej z staroegipskiego na angielski, jak twierdzą Mormoni) był Joseph Smith. Po jego śmierci w 1844 grono jego wyznawców odbyło długą drogę na podówczas bardzo dziki zachód. Grupka wyznawców w trakcie tej wędrówki zakotwiczyła się w Utah, gdzie w stolicy stanu Salt Lake City po dziś dzień ma swoje centrum religijne.

Kim są dzisiejsi Mormoni? To ludzie, z którymi nie wyskoczysz na wspólną herbatę czy kawę. Zapomnij też o popołudniowym piwie lub szybkim papierosie, o mocniejszych używkach nie wspominając. Stronią od nich, bez względu na rodzaj. Wbrew obiegowej opinii nie spotkasz wśród nich porządnego ojca czterech żon, bo wielożeństwo przestali praktykować wchodząc w XXw. Przeciętny katolik dogada się z nimi w lot cytując fragmenty Pisma Świętego, gdyż kanon pism w stosunku do chrześcijan powiększyli jedynie o Księgę Mormona oraz zbiór objawień i pism Josepha Smitha. Ta ostatnia „wkładka” będzie dla wielu kontrowersyjna, bo Joseph Smith twierdził, że jego wiedza na temat Indian pochodzi z przetłumaczonego manuskryptu egipskiego (czym powoduje do dziś drgawki wszystkich uznanych archeologów). Niepocieszony prawdopodobnie był także niejaki Salomon Spalding, autor powieści „Manuscript Story”, w której przedstawił Indian jako zagubione pokolenia Izraela (na co puka się dość mocno w czoło każdy przeciętny Indianin). Księga Mormona Josepha Smitha według wszelkich znaków jest podobno plagiatem powyższej powieści.
Wracając do Mormonów – być może zaskoczą Cię stwierdzeniem, że do natchnionych zaliczają też wszelkie wypowiedzi obecnie żyjącego proroka, ale ktoś z otwartym umysłem szybko dostrzeże nagłówki wygenerowane przez niestandardowe wypowiedzi Papieża Franciszka. Franciszek dość regularnie podnosi temperaturę na plebaniach wypowiedziami na temat homoseksualistów czy kolejnymi encyklikami, które wpływają na kształt kościoła rzymskokatolickiego. W rozumieniu powyższego jest między Mormonami i Katolikami wiele zbieżności, a różnice polegają na semantyce. Mormoni mają żyjącego Proroka, Katolicy głowę kościoła.

Jeżeli powiesz Mormonom, że „przemawia przez Ciebie Bóg” nie uznają Cię z punktu za wariata, ale raczej kolejny dowód na ich wersję świata, w którym objawienia nie zakończyły się ze śmiercią ostatniego z Apostołów. To zresztą jeden z dogmatów w ich religii.

Mormoni są dość barwni, jeżeli chodzi o ich postrzeganie świata. Z jednej strony twierdzą, że czarny kolor skóry jest karą za grzechy, z drugiej – jako jedni z pierwszych byli gorącymi orędownikami zniesienia niewolnictwa w USA. Nie angażują się w życie polityczne. Tłumacząc sobie świat stwierdzili, że ciało dostajemy od rodziców, ale Ojcem ducha jest literalnie Bóg. Nasi lokalni Katolicy słysząc stwierdzenie „jestem bogiem” dostają palpitacji, rozpalają stosy lub w najlepszym wypadku straszą Cię wykluczeniem ze wspólnoty oraz nałożeniem anatemy. Mormoni wzruszą ramionami i stwierdzą raczej, że nie ma co się chwalić. Wszyscy jesteśmy takim „little god”, bo ojciec jest w niebie, ale dotyczy to wszystkich ludzi bez wyjątku. Za Twoje ciało odpowiadają rodzice, za stworzenie ducha, szef. Z tego między innymi powodu Mormoni to ludzie, którzy bez względu na własną sytuację materialną będą traktowali Cię nie gorzej niż siebie samego. Nie mają wyjścia, taki mus, bo w trakcie sądu ostatecznego ich będą trzepać najbardziej. Wszak „oni wiedzą”. Ty, z racji braku przynależności do ich kościoła, dostaniesz prawdopodobnie dyspensę.

Ciekawą rzeczą, która w pewnym sensie pokazuje ten dogmat altruizmu wśród mormonów jest fakt, że jedną z rzeczy, którymi się bardzo intensywnie zajmują, jest fakt „chrztu po śmierci”. Aby pomóc w zbawieniu, kościół zbiera po całej ziemi kopie wszelkich zapisów i rejestrów urodzeń, rejestrów podatkowych czy ksiąg kościelnych. Do ceremonii chrztu potrzebują kompletnych danych, ale kiedy je uzyskają możesz być przekonany, że w jakiejś perspektywie czasu zadbają o Twoje zbawienie. Jest to o tyle pożyteczne zjawisko, że rejestry udostępniane są nie tylko członkom kościoła, ale wszystkim tym, którzy zajmują się np. badaniami genealogicznymi. Informacje trudno dostępne dotyczące Twojej rodziny prawdopodobnie znajdziesz w ich siedzibie w Salt Lake City, nawet jeżeli Twoja historia sięga wsi Chrząszczyżewoszysce powiat Łękołody. Możesz też przyjąć za pewnik, że z tego samego powodu Twoja babcia albo pradziadek jest już szczęśliwym ochrzczonym pośmiertnie mormonem . Przynajmniej w ich mniemaniu.

mde

Ryty Mormonów owiane są tajemnicą. Do kościoła Cię nie wpuszczą, o swoich obrzędach też mówią niechętnie. Zasadniczo wiedza w kościele jest stopniowana w zależności od stażu i pozycji, co skutkować może dla noworyszy bezwzględnym zakazem wstępu do kościoła. Musisz sobie zasłużyć. Złośliwi twierdzą, że na końcu tego łańcucha jest tajemnica w postaci zielonych ludków albo potwora spaghetti, ale to raczej bujdy na resorach. Joseph Smith w czasie, gdy tworzył ruch swój religijny należał do loży masońskiej. Gros obrzędów oraz „tajemnica” prawdopodobnie jest zbieżna z tym, z czym spotkasz się w przypadku Loży Masońskiej Rytu Szkockiego Dawnego i Uznanego, co sugerowałaby powszechna wiara wśród Mormonów w pokrewieństwo duchowe ludzi i wspólną wiarę w Siłę Sprawczą. Oczywiście kwestię podobieństwa obrzędów, Mormoni wytłumaczą Ci tym, że każdy z nich stara się odtworzyć ryty sprawowane w Świątyni Jerozolimskiej. Ja na ten temat wyrobiłem sobie swoją prywatną opinię, gdy przy ulicy South Temple prowadzącą do Tabernacle Choir oraz Salt Lake Temple (gdzie znajduje się centrala mormonów) znalazłem kawałek dalej.. Masonic Temple. Razem z najstarszym kościołem w Salt Lake City koegzystują w najlepsze.

Czy to faktycznie tacy dobrzy ludzie? Zasadniczo tak. W trakcie mojego powrotu z zaćmienia słońca zadzwonił do mnie kuzyn. Jak się okazało upolował niechcący autem młodą sarnę, co unieruchomiło go w samym środku niczego na równinach Wyoming. Na piechotę doczłapał się do domu stojącego nieopodal drogi, gdzie rodzina zdeklarowanych Mormonów nie tylko podjęła go obiadem, ale pomogła odtransportować auto na ich posesję. Kiedy go odnalazłem w tym stepie szerokim w środku nocy spytałem o gospodarzy. Jak się okazało pożegnali się serdecznie i poszli spać, bo praca ich czekała od świtu. Przygotowali mu łózko w salonie, prosili też by wychodząc zamknął drzwi domu na klamkę. Nie zapomnieli też zostawić dla mnie obiadu do odgrzania. „Bo kuzyn z drogi dalekiej przyjedzie, pewnie głodny będzie”.

W kraju, o którym czytamy w różnych gazetach, jak, dzięki powszechnemu dostępowi do broni, beztrosko strzelają do siebie amerykanie, takie zdarzenia zmuszały mnie niejednokrotnie do zrewidowania tego, co mówią nam na co dzień media. W uśmiechniętych twarzach ludzi w Salt Lake, szczerej i powszechnej sympatii dla drugiego człowieka, nie przestajesz się zastanawiać dlaczego tych mormonów jest tylko kilkanaście milionów. Może faktycznie Bóg znudzony kościelnymi skandalami stwierdził, że zrobi sobie jakąś elitę na drugim końcu świata. Nawet jeżeli dość egzotyczną, to jedno trzeba im przyznać – najwyraźniej jeszcze mu tego planu nie pokrzyżowali swoimi uczynkami.

social media:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.