Był sobie strumień. Taki strumyk z topniejącego lodowca gdzieś na wysokiej górze. Sączył się spod czapy lodowej i spływał w dół po skale łącząc się z innymi strumykami w rzekę, która wodospadami spadała ku niespokojnej wyżynie. Stamtąd koryto rozlewało się szerokim uroczyskiem ponownie w setki jak nie tysiące potoków spływających już spokojnie w kierunku wielkiego oceanu. Coś jak delta Wisły, Mekongu czy Nilu. Miejscami potoki tworzyły szerokie rozlewiska oraz bagna. To na nie nasz strumyk spod lodowej czapy nanosił wypłukane minerały ze skały, na jakiej się narodził.

Tą wypłukiwaną skałą był zapewne granit, którego wydobyły na powierzchnię rozpychające się płyty tektoniczne. Jedna tym w tłoku wsunęła się pod drugą wypychając ją na wierzch. Widać to najlepiej w Himalajach, gdzie te najwyższe góry na Ziemi to oddziaływanie płyty indyjskiej na euroazjatycką. Płyta tektoniczna to kawałek głębinowej skały, która swoje właściwości wykształciła daleko pod powierzchnią ziemi. Granit siedząc tam zachowywał się trochę jak ciasto, do którego ręka kucharza dorzuciła bakalii. Prócz kwarcu, skaleni alkalicznych i plagioklazu, z których głównie się składa (bo w 80%) zawiera domieszkę różnych minerałów akcesorycznych, czyli takich, które wczepiły się w to ciasto, wymieszały i nadały mu indywidualnego charakteru. Skąd się tam wzięły nie wiem, ale ważne by pamiętać, że wśród nich znaleźć można większą część tablicy Mendelejewa.

Indianie mawiają: „Wind Blows, but never moves a mountain, until it brings life-giving rain, that melts the earth away.” Do granitu pasuje to idealnie, bo choć jest to jedna z najtwardszych skał, to charakteryzuje się wyraźnymi spękaniami i szczelinami, co ułatwia jego wietrzenie. Drobiny kruszonej sukcesywnie skały płynęły tymi potokami ku naszemu rozlewisku. Już zdekomponowane, nie zlepione w litą skałę. Kwarcyt czy skalenie potrafią się rozdrobnić do ziaren piasku, ale te różne minerały akcesoryczne bywają twarde, więc materiał który niesie woda czy wiatr zaczynają się różnicować. Na różnych odcinkach tego wodocieku pojawiały się zadołowania, w których te cięższe, grubsze okruchy skały zasypywały doły wymywane zgodnie z prawem Bernoulliego trochę chętniej niż łatwy do porwania piasek. Dzięki nim rzeka sortowała sobie te pozostałości i upychała po kątach niosąc dalej lekkie drobiny lub osady organiczne. Tam często kończyły swoją podróż ze zbocza granitowej skały, ładnie posortowane i poukładane rzadkie minerały, takie jak np. monacyt czy ksenotym.

Lata minęły, zmienił się klimat, płyta tektoniczna popłynęła w cieplejsze regiony naszej planety i potok wraz z jeziorem wysechł, a naniesione minerały zlały się z otaczającymi je piaskami. Natura nakryła jeszcze te dawne rozlewiska pustynnymi wydmami, o czym pisałem przy okazji piaskowców Navajo i wepchnęła głęboko pod wodę. Przez jakiś czas na tym terenie było też płytkie morze śródlądowe. Te minerały, prasowane przez miliony lat w cieście skalnym, zmieniały swoją naturę, by w końcu wyjść na powierzchnię. Tam zostały zauważone i opisane przez wąską grupkę przedstawicieli homo sapiens sapiensis. Ponieważ odkrycie tych depozytów zbiegło się w czasie z potrzebą chwili białych homo sapiens, pomimo tego, że wcześniej obiecali czerwonym homo sapiens, że już nie będą więcej ich przesiedlać z powodów ekonomicznych, przyjechali koparkami i zaczęli te minerały wydobywać nawet bez słowa „przepraszam”. Dlaczego były dla nich tak ważne? Dlatego, że żółci homo sapiens mieli z nimi na pieńku, a monacyt i ksenotym przeobraziły się w tzw. uraninit, który jest tlenkiem uranu. Przez te lata nazbierało się go tam wystarczająco dużo, by kopanie go było opłacalne ekonomiczne.

Małe kopalnie uranu w tym regionie, w których naukowcy projektu Manhattan zaopatrywali się do czasu aż inny biali homo sapiens z Belgii nie przywieźli im rudy skradzionej czarnym homo sapiens z Kongo, rozciągają się przez większość terytorium stanów Kolorado, Utah i Arizona, a i ich pozostałości można do dziś jeszcze znaleźć w skałach formacji Chinle, Moenkopi oraz Kayenta.

Post powyżej, choć podparty rozproszoną wiedzą z zakresu geologii, jest moją autorską metodą tłumaczenia sobie świata. Jeżeli komuś by przyszło próbować zdawać jakieś kolokwium z geologii na bazie powyższego, zalecam wcześniejszą konsultację z wykładowcą, bo niekoniecznie musi być to zbieżne z tym, jakiej wersji rzeczywistości oczekują np. wykładowcy na UW. Oni także (tak samo jak ja) mają prawo żyć w swojej jedynie słusznej rzeczywistości.

Historyjka powyżej to kilkaset milionów lat, ale jak to wygląda dzisiaj? Czerwonoskórzy homo sapiens powiedzieli białym definitywnie dość i w 2005r wprowadzili moratorium na prowadzenie wykopków na terenie swojego rezerwatu. Reszta kopalń poza rezerwatem została wyeksploatowana albo pozostaje trwale nieopłacalna. Biali przenieśli się z piaskownicą do stanu Kolorado, gdzie blendy uranowej jest zdecydowanie więcej i protesty mniejsze. Wydobywają go też podobno mniej, bo przez ostatnie lata palili w reaktorach uranem odzyskanym z likwidowanych ładunków nuklearnych, więc opłacalność kopania spadła. Zapewne też z powodu tej niskiej ceny dalej podskubują go czarnoskórym homo sapiens w Namibii i Nigerze, chociaż już nie tak bezczelnie jak w latach belgijskiej kolonizacji Kongo. Żółtoskórzy homo sapiens po tym jak biali przetestowali na nich dwa małe ładunki nuklearne skupili się na rozwoju technologii. Pochłonęło ich to zajęcie na tyle skutecznie, że przeżywają aktualnie największy kryzys demograficzny w historii cywilizacji, dlatego odpuszczam sobie facebooka na weekend z mocnym postanowieniem, że nie wrócę tu aż do wtorku. Czas się zacząć socjalizować z innymi zanim nasza cywilizacja nie wyginie z prostego powodu braku nieinternetowych relacji międzyludzkich.

social media:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.